Bułgarskie wybrzeże: Primorsko

Primorsko

Adres:

  • Bułgaria
  • Obwód Burgas
  • Primorsko
  • Miasto i atrakcje:

  • Liczba mieszkańców: ~5000
  • Dwie plaże o długości około 6km
  • Plaże strzeżone
  • Rzeka Ropotamo
  • Bary, restauracje
  • Kluby, dyskoteki
  • Amfiteatr
  • Wesołe miasteczko
  • Sklepy z pamiątkami
  • Dane aktualne na dzień 2014.08.04

    Jedziemy na Bałkany!

    Jakież by to były wakacje, gdybyśmy nie jechali w stronę Bałkan? Od trzech lat niezmiennie kierujemy się na ten półwysep i za każdym razem jest coraz lepiej. Tym razem za cel wybraliśmy sobie Bułgarię z Morzem Czarnym i powrót przez Rumunię, z główną atrakcją – Transylwanią. Słowację znamy już chyba na pamięć i wyjątkowo szybko ja minęliśmy. Budapeszt i jego ogromna obwodnica nic się nie zmieniła. Serbia – znamy i wiemy, że to nie koniec świata. Pierwszego dnia przejechaliśmy około 1000km. Nie rezerwowaliśmy wcześniej noclegu. Sami nie wiedzieliśmy, dokąd dojedziemy: czy utkniemy gdzieś na Serbii, czy uda się przekroczyć granicę Bułgarii. Pierwsza niespodzianka spotkała nas na granicy węgiersko-serbskiej. Nie nie, to nie literki CD znane z wyprawy do Czarnogóry, a mega duży korek. Po niemal dwóch godzinach stania okazało się, że granicę na chwilę przymknęli, a policja kazała jechać na przejście graniczne Tompa oddalone o 50km. Tam odprawili nas w 10 minut i czym prędzej pomknęliśmy przez Suboticę do serbskiej autostrady. To, co od razu zauważyliśmy to przez całą Serbię i pół Bułgarii goniły nas (a raczej my ich) samochody z niemieckimi tablicami rejestracyjnymi, a w wielu z nich siedzieli muzułmanie. Musimy tu też nadmienić, że od tego wyjazdu Niemieccy kierowcy stali się dla nas najbardziej niebezpiecznie jeżdżącą nacją w Europie. Nawet w Albanii kierowcy byli rozsądniejsi, a tu wyprzedzanie na “czwartego” była dla nich normą. Na 4 poważne stłuczki i wypadki, jakie podczas tej podróży widzieliśmy w 3 uczestniczyli właśnie Niemcy. Poza tymi doświadczeniami nic się wielkiego tego dnia nie działo i spokojnie dojechaliśmy do okolic Niszu w Serbii. Znaleźliśmy dogodne miejsce na autostradowym parkingu. Zaparkowaliśmy obok placu zabaw dla dzieci, pod latarnią i obok obozującej z kuchenką gazową niemiecko-muzułmańskiej rodziny. Rozłożyliśmy siedzenia, połowicznie wyprostowali i szybko usnęli. Jeszcze kilka razy i opanuję do perfekcji, pomiędzy który pedał włożyć nogę i jak ustawić drążek zmiany biegów by maksymalnie wykorzystać całą przestrzeń samochodu na zmęczone ciało. O poranku wyruszyliśmy dalej i pojechaliśmy na przejście graniczne Gradina-Kalotina w kierunku Sofii. Zaraz za Niszem skończyła się autostrada i zaczęła zwykła droga. Trochę nas zdziwiła pogoda, kiedy przejeżdżaliśmy przez góry było chłodno i niemal do samej granicy z Bułgarią w powietrzu wisiała gęsta mgła. Na granicy znów utworzył się mega korek. Po chwili stania z krzaków wybiegła chmara ludzi chcących umyć szyby bogatym turystom. Jako, że większość była porządnymi samochodami z Niemiec, a my w biednym małym samochodzie z Polski to jakoś dziwnie nas ta chmara ominęła. Ja to tłumaczę tym, że mieliśmy po prostu czyste szyby i tej wersji się trzymam! Po jakimś czasie przejechaliśmy przez punkt dezynfekujący samochód, żaden środek chemiczny nas nie spryskał i nikt nie pobierał za to opłaty. Po około dwóch godzinach wjechaliśmy na teren Bułgarii. Pierwsze wrażenie – mnóstwo śmieci, wielki chaos i strasznie gorąco. Na szczęście po kilkunastu kilometrach był już tylko upał. W budce zaraz za granicą kupiliśmy winiety na drogi. W Bułgarii niemal wszystkie są płatne i ruszyliśmy w stronę stolicy – Sofii, do której wstąpiliśmy na chwilę zobaczyć, co tam ciekawego mają.
    Aby dotrzeć nad Morze Czarne do przejechania mieliśmy około 500km, z czego większość autostradą. Niektóre jej odcinki (zwłaszcza te zaraz za Sofią) są stare, a to przekłada się na jakość nawierzchni. Im bliżej morza tym robiło się coraz lepiej, ładniej i nowocześniej. Upał dawał nam się we znaki, byłem coraz bardziej zmęczony i musieliśmy się, co jakiś czas zatrzymywać na stacjach by oblać się zimną wodą i chwilę odsapnąć. Popołudniu, nieco później niż planowaliśmy, w końcu zauważyliśmy znak informujący o wjeździe do Primorska. W zasadzie to domyśliliśmy się, że to już Primorsko – bułgarskich literek nie znamy w ogóle. Czy będzie nam się tu podobało jak w Chorwacji? Czy widoki będą równie piękne, co w Czarnogórze? Czy klimat, morze, ludzie i jedzenie sprawią, że będziemy chcieli tu wrócić? Już niebawem mieliśmy się o tym wszystkim przekonać. Podekscytowani dojechaliśmy, więc do naszego apartamentu, który tym razem mieliśmy zarezerwowany wcześniej i zaczęliśmy snuć plany na najbliższe dni.

    Primorsko w Bułgarii

    Primorsko to znany kurort wypoczynkowy na bułgarskim wybrzeżu, na południe od Burgas i Słonecznego Brzegu. Miasto leży w bezpośrednim sąsiedztwie rezerwatu przyrody rzeki Ropotamo, która to w Primorsku wpada do morza. Jeszcze bardziej na południe znajdziemy niewielkie góry Strandża (Strandzha). Cała okolica leży na starożytnych terenach ówczesnej Tracji. Zwiedzając góry czy okolice, co chwilę można spotkać archeologiczne stanowiska z tamtych czasów. Szczególnie polecamy wybrać się do Beglik Tash. To tylko parę km od miasta, ale na miejscu spotkamy niesamowite sanktuarium zbudowane z ogromnych głazów. W mediach dość często możemy spotkać się z określeniem, że jest to bułgarskie Stonehenge.
    Część Primorska wysunięta jest w morze i tworzy cypel. Tu też mieliśmy nasz apartament, z którego po przejściu 300 metrów mogliśmy się cieszyć Morzem Czarnym. Wokół cyplu utworzony jest długi na niemal 1,5km, oświetlony nocą deptak. Od morza oddzielony jest on wieloma kamieniami. Stąd wieczorną porą wczasowicze puszczają w niebo lampiony. Tu też znajduje się jeszcze jedna ciekawa atrakcja Primorska. Na dużych kamieniach artysta Stoyko Gagamov maluje niesamowite portrety znanych osób ze świata muzyki, filmu, sportu czy polityki. Jest tego tak dużo, że na wielu z nich każdy rozpozna znane mu osoby w tym także te z Polski.
    Większość knajp, w jakich byliśmy miała bardzo pyszne jedzenie i miłą obsługę. Polubiliśmy Bułgarów – byli mili, uprzejmi i uśmiechnięci. Bez problemu można było się też z nimi dogadać po polsku. Turyści nie byli też głośni i nie słyszeliśmy z daleka, jak to bywało w Chorwacji, imprezujących na plaży Polaków. Większość wczasowiczów, których spotykaliśmy pochodziła z Czech. Niemców, których to tak licznie widzieliśmy podczas drogi, prawie w ogóle nie było. Ceny w tym nadmorskim kurorcie również nas mile zaskoczyły. Było tanio, a jakość sprzedawanych produktów i posiłków była na wysokim poziomie. Nie mieliśmy powodów do narzekania. Cieszyliśmy się każdym zakątkiem tego bułgarskiego miasta i byliśmy zadowoleni, że mogliśmy się tu znaleźć.

    Plaża i odpoczynek

    Tłumy, które nocą bawią się w centrum, za dnia przenoszą się oczywiście na plażę i do nadmorskich restauracji. Znów mieliśmy szczęście wybierając Primorsko na wakacje. Znów znaleźliśmy się na jednej z najdłuższych plaż w kraju, a jakby tego było mało, plaże są dwie. Łącznie ciągną się one na odcinku niemal 6km. Bez problemu można znaleźć tu miejsce na ustawienie parasola i położenie ręcznika, nawet jak przyjechało się większą grupą. Im dalej od cyplu tym plaża robi się szersza i oczywiście tego miejsca jest więcej. Obydwie plaże są strzeżone przez ratowników, czego próżno było szukać w Czarnogórze czy Chorwacji. Plaża południowa na całej swojej długości jest szeroka, a morze jest przy niej spokojne. My, głównie spędzaliśmy czas na plaży północnej. Do niej mieliśmy bliżej – 300m, do drugiej 500m. Plażę północną od miasta dzieli wysoka skarpa. Zanim jednak zejdziemy na dół, możemy podziwiać piękną okolicę i niesamowite kolory szmaragdowej wody. Na plaży ciężko znaleźć miejsce z cieniem. W zasadzie to go prawie nie ma. Część plaży zastawiona jest płatnymi parasolami sztucznie generującymi trochę ochłody. Tam gdzie nie ma odpłatnych parasoli sami możemy wbić swój. Plaża jest piaszczysta – w końcu na taką trafiliśmy. Po wyjściu z wody piasek strasznie przyklejał się do ciała i sam odkleić się już nie chciał. Wzdłuż morza znajdują się liczne bary z napojami, piwem i przekąskami, a pomiędzy odpoczywającymi turystami przechadzali się również sprzedawcy owoców i drożdżówek. Jak już wyleżeliśmy się na upalnym słońcu, czas było wejść do Morza Czarnego. Woda ciepła, czysta, zielonkawa i nie słona – jakby nie morska. Gdzieniegdzie na dnie znajdowała się też morska roślinność, ale nie była ona uciążliwa. Plaża północna ze względu na ukształtowanie terenu i położenie często nawiedzana jest przez silniejszy wiatr, który przynosi ze sobą kolejną atrakcję – fale, i to czasem nie małe. Takiej atrakcji nie chcieliśmy opuszczać. Pomimo czerwonej flagi, ratownicy pozwalali wchodzić do wody na niektórych odcinkach morza. Było to dla nas dużą rozrywką, czuliśmy się wspaniale, kiedy morska woda nami poniewierała i bawiliśmy się przy tym jak dzieci. W Morzu Czarnym spędziliśmy chyba najwięcej czasu ze wszystkich bałkańskich mórz. Wodne atrakcje typu łódki czy skutery były, ale nie tak dużo jak w Chorwacji. W zamian mogliśmy oglądać spokojne morze i fale napędzane siłami natury.
    Bardzo nam się w Primorsku podobało. Z roku na rok jest coraz lepiej. Zastanawiamy się czy nie przerwać poszukiwań wymarzonych i wspaniałych wakacyjnych miejsc i nie zostać tu na dłużej. Przeżyliśmy wspaniałe dwa tygodnie i mocno zastanawiamy się czy nie wrócić tu za rok. Może już czas się nieco ustatkować! Po wakacjach z zeszłego roku w Chorwacji, tutaj mieliśmy to samo za połowę ceny. Dla porównania za sam nocleg w apartamencie z takim samym wyposażeniem płaciliśmy tu 25 euro za 2 osoby. Może widoki w Bułgarii nie są tak spektakularne jak nad Morzem Adriatyckim, ale to, co zobaczyliśmy i to, co można przeżyć w Primorsku z powodzeniem może konkurować z wieloma nadmorskimi miejscowościami położonymi na Bałkanach.

    Galerie zdjęć

    Reklama


    Dodaj komentarz