Bałkany 2012 cz. I – Serbia: Nowy Sad, Belgrad, Zlatibor
Wojwodina - Nowy Sad
Adres:
Serbia
Wojwodina
Nowy Sad, Stari grad
Wojwodina:
Autonomiczny okręg Serbii
Stolica - Nowy Sad
Przez Serbów nazywany Serbskimi Atenami
Liczba ludności: ~381 tys. (2002r.)
Powierzchnia: 129,4 km kw.
Atrakcje turystyczne:
Twierdza Petrovaradin
Dunaj i liczne plaże
Ok. 20 km od Centrum miasta Park Narodowy Fruška Gora
Serbski Teatr Narodowy
Festiwal muzyczny EXIT
Novi Sad Jazz Festival
Belgrad
Adres:
Serbia
Belgrad, Kneza Mihaila
Miasto:
Stolica Serbii
Starożytne Singidunum, daw. Białogród
Liczba ludności: ~ 1,75 mln (2007r.)
Powierzchnia: 359,9 km kw.
Klimat: cechy klimatu kontynentalnego oraz umiarkowanego
Parkowanie: w wyznaczonych miejscach za opłatą za pomocą smsa
Belgrad uznawany jest ja za jedno najbardziej imprezowych miast świata
Atrakcje turystyczne m.in.:
Ujście rzeki Sawy do Dunaju
Twierdza Kalemegdan
Cerkiew Św. Sawy
Parlament
Mauzoleum Josipa Broz Tito
Ada Ciganlija - zalew rekreacyjny
Zlatibor
Adres:
Serbia
Zlatibor, Улица Панта Мијаиловића
Miasto i region w Alpach Dynarskich
Miejsce wypoczynku Serbów
Baza wypadowa w Góry Dynarskie
Jezioro zlatiborskie
Dane aktualne na dzień 2012.08.08
Corps Diplomatique na Bałkanach
Granica Węgry-SerbiaGóry Po roku oczekiwania nadszedł w końcu czas wakacji. Czas w którym, wsiadamy, jedziemy i odpoczywamy. Zapraszamy na I część opowieści pod hasłem “Kropek na nieznanych drogach – Serbia”.
Sam pomysł wakacji na Bałkanach wziął się z chęci zobaczenia czegoś innego niż w typowych kurortach z milionami “europejskich” turystów. Zobaczenia krajów gdzie całkiem niedawno toczyła się wojna, gdzie od 20 lat ludzie w końcu mają prawo posiadać samochód (relacja z Albanii), gdzie na podwórku pod oknem znajdują się groby bliskich (relacja z Sarajewa) i w końcu gdzie góry wpadają do morza (relacja z Czarnogóry).
Trasa przebiegała tak aby zobaczyć stolice poszczególnych bałkańskich krajów. W pierwszy dzień jechaliśmy głównie autostradami (trzeba było tylko przebić się przez Polskę i kawałek Słowacji). Jako, że czekało na nas kilka państw i różne waluty postanowiliśmy wziąść tylko Euro wymieniając je na bieżąco wtedy kiedy potrzeba. Wczesnym rankiem, w końcu do pierwszego celu było ok. 900km, uruchomiliśmy silnik i pojechali przez Bratysławę i Budapeszt wprost pod granicę Serbską, gdzie miała się zacząć Nasza bałkańska przygoda. Kilkadziesiąt samochodów na dwóch pasach przed granicą przypomniało nam o tym, że tu kończy się Unia Europejska i zaczyna inny nieznany nam świat. Granica z Serbią Ale zaraz! Trzeci pas był wolny, nikt nie zapuszczał się do tego okienka, a nad nim znajoma flaga z gwiazdkami i napis “EU citizens”. Spojrzeliśmy na siebie, na znak, na samochody w kolejce (również z rejestracjami unijnymi), na wolny pas, na siebie i lampka nad głową oraz delikatny uśmiech powiedział nam, że “EU citizens” to my 🙂
Kierunkowskaz, jedynka, skręt, dwójka, mijane samochody, trójka, mijane spojrzenia zawistnych (a może zdziwionych) kierowców, czwórka, hamulec i okienko paszportowe.
-Passports, please – rzekła celniczka,
-Here you are – odpowiedzieli podróżnicy,
-Ok, you can go – powiedziała Pani w mundurze,
-Bruuum – odparł zadowolony Kropek.
Przejechaliśmy przez granicę a za nami pozostał tłum samochodów. Poczuliśmy się jakbyśmy byli z innego świata. Oni czekają w kolejce, my jedziemy. Ech – Serbio – zaczynamy przygodę. Lecz po chwili, po kilkuset metrach drugie bramki graniczne, tym razem z celnikami serbskimi. Sytuacja taka sama: kilkadziesiąt samochodów w kolejce i jeden pas wolny z napisem “CD”. Spojrzeliśmy na siebie i bez dłuższej chwili zastanowienia ruszyliśmy naprzód. Skoro raz się udało bez kolejki to i czemu drugi raz ma się nie udać. Po dojechaniu do bramki podszedł celnik, wziął paszporty, otworzył je, zamknął i machnął ręką zapraszając do jazdy… ale w drugim kierunku aby się cofnąć i czekać jak wszyscy :). Na ten niespodziewany gest grzecznie wrzuciliśmy wsteczny bieg i ruszyli do tyłu mijając twarze z uśmieszkami 🙂 Jak się później okazało jednak nie należymy do “Corps Diplomatique”, nie mamy dyplomatycznych paszportów, Kropek też nie wygląda na dyplomatyczny samochód (chyba że jakiegoś biednego afrykańskiego kraju) i musimy stać jak wszyscy, jak zwykli śmiertelnicy, jak większość obywateli zwykłego świata, ale przynajmniej jedne bramki udało nam się przejechać szybko jak Ci “lepsi”. Po 40 minutach czekania w upale, sprawdzeniu paszportów, wbiciu pieczątek wjechaliśmy na serbską ziemie i serbską autostradę.
Serbia
Tu chwilę, tytułem wstępu, po krótce zanudzę historią 🙂 Serbia jest jednym z najmłodszych państw Europy.
Dzięki naszemy czytelnikowi Piotrowi Kieracińskiemu należy się tu sprostowanie: Oczywiście Serbia nie jest nowym, młodym krajem. Kraj oraz naród serbów posiadają bogatą historię. Od wieków występowali na mapach Europy (również jako Raszka, Zeta). Nasze powyższe, pierwotne zdanie to taki skrót myślowy – chodziło nam o obecny kształt granic Serbii.
Powstała w 2006 roku po rozpadzie Serbii i Czarnogóry (Federalna Republika Jugosławii). Wcześniej wraz z innymi obecnie krajami istniała Socjalistyczna Federacyjna Republika Jugosławii (Jugosławia), utworzona po II wojnie światowej. Liczne nieporozumienia oraz mieszanka różnych narodowości i kultur w pewnym momencie sięgnęła zenitu i wybuchła krwawa wojna domowa.
Bośnia i Hercegowina
Pozostalości po wojnie ?
Sarajewo dziś
Poszczególne republiki wchodzące w skład Jugosławii walczyły o swoje miejsce we współczesnym świecie. W latach 1991-1992 nastąpił rozpad Jugosławii. Późniejsze lata jeszcze bardziej podzieliły to co zostało – Czarnogóra odłączyła się od Serbii, a na terenach Serbii pozostały jeszcze dwa autonomiczne regiony. W 2008 roku kolejne zamieszki doprowadziły do jednostronnego ogłoszenia niepodległości przez Kosowo. Niepodległość Kosowa na chwilę obecną uznaje około połowa stałych członków ONZ, w tym Polska. Drugim autonomicznym regionem z własnym prezydentem i premierem jest Wojwodina. Jest to północny region Serbii rozciągający się od granicy z Węgrami do Belgradu. Kończąc wstęp historyczny naszym pierwszym celem wycieczki była stolica Wojowidiny – Nowy Sad. Początkowo chcieliśmy jeszcze jechać do Kosowa, ale z powodu drogiego (50 euro) wjazdu na teren Kosowa oraz, że leży ono trochę nie po drodze planu naszych wakacji zrezygnowaliśmy z tego pomysłu.
Droga od granicy do Nowego Sadu nie wywarła na nas jakiegoś większego wrażenia. Może dlatego, że jechaliśmy autostradą, która była dobrą drogą dwupasmową. Teren płaski, poza drogą pola, pola, pola i co jakiś czas radiowóz policyjny. Wnoszenie opłat za autostrady jest trochę inne niż u nas. Jadąc zauważa się jedynie znaki, że zaraz będzie odcinek płatny, przejeżdża się jakby nigdy nic, a po jakimś czasie bramki i opłata, która nie jest specjalnie wysoka.
Wojwodina – Nowy Sad
Yugo – ich jest tu mnóstwoNowy Sad Po jakimś czasie zjechaliśmy z autostrady i późnym popołudniem wjechaliśmy do stolicy Wojwodiny – Nowego Sadu. Miasteczko małe i ładne. Co od razu rzuciło nam się w oczy to samochody o odpowiedniej temu regionowi klasie. Większość to Yugo, Zastawa itp., więc i Kropek mógł się poczuć jak coś lepszego 🙂 Mieliśmy zarezerwowany hotel (hostel) w centrum miasta więc przejechaliśmy przez niemal cały Nowy Sad i dotarli na ulicę Radnicką, gdzie znajdowało się nasze lokum. Kropek zaparkował pod drzewem na ulicy i weszliśmy do hostelu. Osoba, która nas przyjmowała była wyjątkowo miła i pomocna. Już dawno nie spotkaliśmy się z tak sympatyczną obsługą. Opowiedziała nam wszystko to co chcieliśmy i nie chcieli wiedzieć, dała mapę miasta, pokazała gdzie i jak iść. Przyznam, że pełen profesjonalizm. W hostelu natomiast jak nigdzie indziej był niespotykany dla nas system mieszkania. Pokoje dla gości nie były zamykane na klucz, a torby i co cenniejsze zamykało się w szafkach znajdujących się w holo-kuchnii. W innym pokoju goście nawet nie zamykali drzwi i spali przy otwartych. Samego właściciela jak i osób z obsługi od wieczora do rana nie było w budynku. Była tylko kartka z telefonem, że jak coś to jest w budynku na ulicy obok. Widać tu duże zaufanie do odwiedzających. Na miejscu dostępny telewizor, Internet, express do kawy itp. sprzęty i nikt nic nie wynosił w nocy 🙂
Rynek i Ratusz
MPO
Twierdza Petrovaradin
Po ogarnięciu się i zalaniu łazienki skierowaliśmy się na stare miasto. Jego centrum czyste i zadbane, jedynie jak się skręci w mniej popularną ulicę to już gorzej. Śmieciarki – złożone z konia i wozu obklejonego tekturą. Obdrapane mury, kontenery z nie pachnącymi śmieciami. Natomiast rynek starego miasta jak większość innych tego typu centrów. Plac, kościół, ratusz i ludzie. Centrum tętni życiem, a im bliżej nocy tym większy ruch. Ratusz nocąZachód Czysta szeroka ulica handlowo-reprezentatywna przypominała nam zakopiańskie Krupówki. Przespacerowaliśmy przez nią i skręcili w kierunku drugiej pod względem wielkości rzeki w Europie – Dunajowi. Od właściciela hostelu wiedzieliśmy co nas tam spotka – twierdza Petrovaradin. Sam Dunaj czysty, szeroki i ładny. Po drugiej stronie mostu znajduje się wspomniana okazała twierdza. Efekt zachodzącego słońca nad rzeką sprawiał, że miejsce nad Dunajem było magiczne. Przeszliśmy przez most pooglądali zaniedbane budynki i wrócili do czystego rynku Nowego Sadu. Po drodze przeszliśmy przez miejski park, również ładny jak i tłummy. Na rynku zjedliśmy kolację, napili jakiejś wody, pospacerowali i udali z powrotem do hostelu. Zmęczeni po całym dniu wrażeń poszliśmy spać mając na uwadze, że to dopiero początek…
Belgrad
O poranku podekscytowani nowymi wyzwaniami i nowymi miejscami opuściliśmy Nowy Sad. Znów podróżując autostradą po dwóch godzinach dojechaliśmy do Belgradu. Tam nie mieliśmy w planach noclegu więc od razu zabraliśmy się za zwiedzanie. Miasto duże i zatłoczone. Nie było widać jednak specjalnie śladów bałkańskiej wojny. Widzieliśmy tylko jeden zniszczony budynek (nie wiem czy to od wojny czy od czegoś innego). W palącym słońcu dojechaliśmy pod jedną z największych na świecie cerkwi prawosławnych.
Cerkiew św. Sawy
Remont w Cerkwi
Fontanna
Cerkiew św. Sawy znajduje się w samym środku miasta i dumnie góruje nad wąskimi uliczkami. Parkingu obok nie znaleźliśmy ale akurat trwał remont cerkwi więc wjechaliśmy na teren budowy i zaparkowali. Nikt się nie czepiał, nawet stacjonującą obok policja. Cerkiew robi wrażenie – duży biały budynek z kopułami i krzyżami. W środku nie było prawie nikogo, chociaż co jakiś czas wchodziły pojedyncze osoby całowały portret świętego i wychodziły. Przed cerkwią znajdował się zadbany mały plac z fontannami i ławkami. Odpoczęliśmy chwilę i ruszyli dalej.Łączenie rzek Znalezienie miejsca parkingowego bliżej starego miasta chwilę nam zajęło. Nie mogliśmy się połapać jak wygląda sprawa z opłatami za parkowanie. Pod tym względem miasto nie jest przystosowane dla zagranicznych gości. Podjechaliśmy pod ambasadę Słowenii i tam po krótkiej rozmowie z policjantami dowiedzieliśmy się, że opłaty za parkowanie wnosi się za pomocą smsa, ale na jaki numer, co wpisać w treści i ile wynosi opłata nie potrafili nam powiedzieć 🙂 Nigdzie nie było na ten temat informacji, znaleźliśmy tylko numer na jaki coś trzeba wysłać. Belradzki deptak Zrezygnowaliśmy więc z opłat i pojechali poszukać czegoś darmowego i bez problemów. Dojechaliśmy nad ujście rzeki Sawy i Dunaju do reprezentatywnego wzgórza z celtyckimi fortyfikacjami – Kalemegdanu, skąd roztacza się wspaniały widok na miasto i okolice. Znaleźliśmy tam darmowe miejsce obok zajezdni tramwajowej przy wejściu na wzgórze. Zanim jednak ruszyliśmy zdobywać fortyfikacje przeszliśmy przez stare miasto. Tu podobnie jak w Nowym Sadzie i innych miastach – zadbany i szeroki deptak z licznymi sklepami dookoła. Nic wyróżniającego się. Napełniliśmy brzuchy i poszliśmy zobaczyć miasto z góry.
Kalemegdan to wielki park z muzeami, pomnikami, budowlami rzymskimi, cerkwiami i zoo, całość otoczona starymi murami obronnymi. Prawdopodobnie tu znajdowała się celtycka osada oraz rzymskie miasto. Spacerowanie po niektórych zakamarkach parku grozi śmiercią o czym przypominają odpowiednie tablice informacyjne. Na szczycie góruje pomnik Rycerza Zwycięzcy, który dumnie spogląda na panoramę miasta. Park to
Panorama Belgradu
Twierdza Kalemegdan
Wieża despoty Stefana
Belgrad z tego miejsca wydaje się zielonym miastem. Niestety będąc w środku rzeczywistość pokazuje nieco inny obraz – duży ruch, chaos, kurz i smog połączony z ponad trzydziestostopniowym upałem. Belgrad to z pewnością ciekawe miasto, nieco inne niż zachodnie europejskie stolice. Nie ma tu tylu turystów co we Wiedniu czy Budapeszcie. Na pewno jest jednak warte odwiedzenia. Jeśli mielibyśmy nieco więcej czasu z pewnością poznaliśmy Belgrad lepiej i z pewnością znaleźli wiele ciekawych miejsc. My jednak nie mieliśmy całego dnia, a w planach jeszcze około 200km, niestety już nie po autostradach więc po odpoczynku w parku wsiedliśmy w samochód i znów przemierzając cały zatłoczony Belgrad udaliśmy się w kierunku górzystych terenów.
Zlatibor
Serbskie góryJezioro z Zlatiborze Po kilkudziesięciu kilometrach skończył się płaski teren a zaczęła powolna wspinaczka. Początkowo zielone małe górki zmieniały się w coraz większe i większe. Początek Gór Dynarskich to takie nasze Bieszczady. Nie za wysokie i zielone. Im dalej na południe tym wyżej i ciekawiej. Naszym celem na ostatni nocleg w Serbii był Zlatibor. Wcześniej słyszeliśmy określenie, że Zlatibor to mała górska miejscowość nazywana Serbskim Zakopanem. W rzeczywistości odnieśliśmy wrażenie, że ktoś kiedyś wpadł na pomysł aby otworzyć setki straganów i utworzyć miasto w stylu “Targ i Rozrywka”. W mieście poza bazą wypadową w góry i małym sztucznym jeziorem znajdują się owe stragany i setki a nawet tysiące ludzi, którzy nie robią nic poza wydawaniem pieniędzy. Poza tym centrum targowym nie widzieliśmy jakichś tłumów, ani na pobliskich górskich polanach ani w pobliżu okolicznych miejscowości. W centrum Zlatiboru wszyscy cieszyli się zapachami kurczaków i kebabów, zimnym piwem i muzyką – beztroskie życie w centrum niczego 🙂 Nie myśląc za dużo wtopiliśmy się w tłum i oddali wakacyjnemu konsumpcjonizmowi.
Ku przygodzie
Po przespanej nocy w jednym z apartamentów wstaliśmy niczym świt i oddalili w kierunku Czarnogóry. Im bliżej granicy tym ładniejsze góry i większa ekscytacja. Coraz bardziej zanikały drzewa a ukazywały się skały. Prędkość podróżna zmniejszyła się znacząco w porównaniu do dnia poprzedniego. Górskie drogi i małe miasteczka z dużą dawka patroli policyjnych to nie autostrady. Co jakiś czas pod górą wydrążone tunele pozwalały nieco skrócić i przyciągnąć bliżej cel podróży. Wsie i miasteczka znikały w tylnym lusterku a przed przednią szybą wyrastały coraz to nowe góry. Po kilku godzinach przywitało nas kilka baraków oraz znak “Stop Policia”. W kolejce na granicy Serbsko-Czarnogórskiej spędziliśmy około godziny. Tu nie było dla nas osobnego pasa jak poprzednio 🙂 W końcu celnik serbski popatrzył z uśmiechem w paszporty, machnął ręką a my po chwili cieszyliśmy się z toczenia po czarnogórskiej drodze.
Goodbye Serbia – Welcome Montenegro krzyczały razem z nami tablice informacyjne. I tak z uśmiechami na twarzach coraz bardziej zbliżaliśmy się do wyczekiwanego wypoczynku nad Morzem Adriatyckim. Ale jak się kilka kilometrów dalej miało okazać nasz uśmiech był przedwczesny, a niespodziewane problemy graniczne miały się dopiero zacząć…….