Bałkany 2012 cz. III – Albania: Tirana, Durrës

Albania

Opis kraju:

  • Państwo w południowo-wschodniej Europie na pólwyspie bałkańskim
  • Stolica - Tirana
  • Liczba ludności: ~ 2 831 741 (2011r.) - 130. miejsce na świecie
  • Powierzchnia: 28 748 km kw. - 139. miejsce na świecie
  • Waluta: ALL - lek albański
  • W 75% teren Albanii to teren górzysty
  • Albania posiada dostęp do dwóch mórz: Adriatyskiego i Jońskiego
  • Największe miasta: Tirana, Durrës, Wlora, Elbasan, Szkodra.
  • Tirana

    Miasto:

  • Stolica Albanii
  • Leży nad 3 niewielkimi rzekami: Lana, Tirana i Tërkuza
  • Atrakcje turystyczne:

  • Plac i Pomnik Skaderbega
  • Muzeum Narodowe
  • Dawne mauzoleum Envera Hodży
  • Meczet Ethem Beja
  • Durrës

    Miasto:

  • Dawna nazwa: Epidamnos
  • Dawna stolica Albanii
  • Największy port morski w kraju
  • Kurort wypoczynkowy
  • Piaszczysta plaża o długości ok. 5 km
  • Dane aktualne na dzień 2012.08.14

    Albania – Inny i nieznany świat

    Sklep
    Sklep
    Góry
    Góry

    Pomiędzy odpoczynkiem na plaży w Czarnogórze (relacja z II cz. – Czarnogóra), rejsem statkiem wzdłuż czarnogórskiego wybrzeża, lokalnym lenistwem i wspomnieniami z początku podróży (relacja z I cz. – Serbia) postanowiliśmy zaczerpnąć jeszcze większej egzotyki i pojechać do Albanii. Kraju, który zupełnie nie przypomina państwa europejskiego. Kraju biednego i zapomnianego. Wycieczka była zaplanowana na jeden dzień więc wczesnym rankiem wyruszyliśmy w poszukiwaniu przygody. Do granicy dojechaliśmy w miarę szybko mimo iż przez pomyłkę nieco okrężną drogą. Przed nami przy okienku był jakiś Włoch, którego celnicy od razu ściągnęli na bok, długo sprawdzali wszystkie papiery i każdy zakamarek samochodu. Po kilkunastu minutach oczekiwania przyszła kolej na nas i naszego Kropka. Nie obawialiśmy się wjazdu do Albanii, bardziej zastanawiał nas powrót do Czarnogóry (mając w pamięci sytuację sprzed kilku dni na granicy Serbsko-Czarnogórskiej). Nasza odprawa na granicy nie trwała długo. Zaraz po tym jak celnik otrzymał paszporty, zobaczył naszego orzełka i napis Rzeczpospolita Polska, uśmiechnął się serdecznie, wbił pieczątki, powiedział: „Polska is ok.” i otworzył nam wjazd do niezwykłej podróży.
    Jeden z podstawowych środków lokomocji
    Jeden z podstawowych środków lokomocji
    Zaraz po wjeździe potwierdziło się również to, że jest to najbiedniejszy kraj w Europie. Tuż przy granicy na pobliskim ogrodzonym polu wśród tysięcy śmieci stał namiot. W nim kilkanaście osób z licznym potomstwem czekającym na dostęp do lepszego, cywilizowanego świata. Zniszczone budynki i sklepy rodem z lat 70-tych jeszcze bardziej pogłębiały obraz biedy. Jakby czas zatrzymał się tutaj kilkadziesiąt lat temu. Ogólny chaos na ulicach już nas nie dziwił. Ludzie jeżdżą tu tym czym mogą – wiele małych motorów wygląda jakby zostały złożone z kilku innych w pobliskim warsztacie.
    Myjnia samochodowa w wersji DeLuxe
    Myjnia samochodowa w wersji DeLuxe
    Po kilku kilometrach spotkaliśmy na drodze także stado osiołków 🙂 Niestety nie mieliśmy czasu się z nimi zapoznać, bo drogi wąskie, a za nami śpieszący się gdzieś kierowcy. Albania to kraj kontrastów, bardziej arabski niż europejski, bardziej uwięziony niż wolny, bardziej bezludny niż zamieszkały. Krajobraz górzysty, ale jeździ się po płaskim. Naszym celem była stolica – Tirana. Szeroka droga prowadziła nas przez wiejskie tereny. To co od razu rzuciło nam się w oczy to Lavazh – co piąty dom przy drodze ma swoją myjnię samochodową. Wygląda to tak jakby rząd kupił ludziom tysiące Karcher-ów, a oni wszyscy otworzyli myjnie i wszyscy u wszystkich myli samochody 🙂 i biznes się kręci :).
    Okolice Liqeni Lushnjes
    Okolice Liqeni Lushnjes
    Po drodze wiele nie ukończonych budynków, jakby mieszkało się tu na budowie. Dodatkowo przystanki autobusowe złożone z palików, przykrytych słomą i z siedzeniami samochodowymi (luksus wśród codzienności) pokazują obraz nieodkrytej Albanii. Sanepidu chyba też nie mają – pierwsza budka i stojąca przy niej krowa. Dalej przy drugiej mężczyźni odcinają jej głowę, a przy trzeciej wisi już szynka :). Im bardziej w głąb kraju tym bardziej nam się podoba ta Europa – inna, zapomniana i egzotyczna. W końcu coś niepowtarzalnego. Podobnie jak w pozostałych zwiedzonych bałkańskich krajach tu także znajdziemy przy drodze nagrobki, a przepisy ruchu drogowego to tylko bajki i nie są nikomu potrzebne. Duże rondo, wielki chaos, każdy chce jechać w innym kierunku, trąbienie żeby inni Cię widzieli i niezauważany policjant na środku, który próbuje nad tym wszystkim zapanować to widok powszechny. Jeszcze ze 20 lat temu nie wolno było posiadać tu samochodu więc teraz wszyscy rzucili się na ten dobrobyt i minie jeszcze trochę czasu zanim się tu coś w tym temacie zmieni. Albania to podobno kraj Mercedesów, ale im bliżej stolicy tym różnorodność marek większa. I jeszcze policja: w tym kraju widzieliśmy ich najwięcej, dosłownie co kilka-kilkanaście kilometrów stał patrol. Najwięcej klientów mieli wśród Włochów. Chyba ich nie lubią – dość często ustawiała się włoska kolejka do rozmowy z Panem Policjantem.

    Tirana – centrum chaosu

    My bez przygód dojechaliśmy w końcu do stolicy. Chaos uliczny jeszcze większy. Z każdej strony mkną samochody, riksze i ludzie. Pasy na ulicach nie potrzebne. Cały czas słychać dzwięki trąbienia. My też aby za bardzo się nie wyrózniać sygnalizujemy swoją obecność trąbieniem. Nawet mi sie to spodobało i później coraz częściej stosowałem 🙂 Przydałoby się takie zasady wprowadzić u nas w kraju 🙂 Żonka zaciska zęby a ja udaję, że to normalny ruch w mieście. Rzeczywistość jest jednak inna i trzeba mieć mocne nerwy i oczy dookoła głowy. Dodatkowym dla nas utrudnieniem jest fakt nie posiadania nawigacji po tym mieście.
    Rzeka Lana
    Rzeka Lana
    Nasz TomTom posiada tylko główne drogi przejazdowe (zresztą podobnie jak w innych odwiedzonych przez nas krajach bałkańskich). Tam gdzie miało być centrum handlowe był sklep spożywczy więc szukanie parkingu chwilę nam zajęło. W końcu zaparkowaliśmy na… myjni samochodowej :).
    Ulicą prowadzącą do centrum oglądaliśmy typowe arabskie obrazki. Ulica to jeden wielki targ. Zewsząd słychać nawoływania do kupienia coraz to lepszych rzeczy. Handlują tu wszyscy i wszystkim. Mały chłopiec za jedyne 10 LEK (ok. 30 groszy) pozwala się zważyć na starej wadze. Panowie w sąsiedztwie policjanta handlują papierosami, a dookoła chodzą ludzie i zupełnie legalnie skupują dolary i euro. My jednak zdecydowaliśmy się wymienić walutę w stacjonarnym kantorze, których też jest mnóstwo. Im bliżej centrum tym coraz częściej wyrastają wysokie budynki – niemal wszystkie należące do banków.
    Meczet Ethem Beja w śrosku
    Meczet Ethem Beja w śrosku
    Po przekroczeniu rzeki Lany dochodzimy po chwili do placu Skanderbega – bohatera narodowego Albanii, obrońcy kraju przed najazdem turków. Duży, rozległy i zielony plac z pomnikiem wodza na środku. Najbardziej jednak naszą uwagę przykuła wielka powiewająca flaga Albanii. Palące słońce zmusiło nas do chwili odpoczynku i obserwacji ulicznego ruchu, niby są przejścia niby co chwilę jakiś policjant, ale jakoś mało kto się tym przejmuje.
    Wokół placu mieści się m.in. Muzeum Narodowe z rysunkiem komunistycznym (przynajmniej ja mam takie skojarzenie) na jego fasadzie. Na drugim końcu jeden z najcenniejszych zabytków – meczet Ethem Beja. Niegdyś jedyny działający meczet w kraju – przeznaczony tylko dla obcokrajowców. Pod meczetem handel dolarami i pamiątkami. Korzystając z zaproszenia wchodzimy do środka. Ściągamy buty, a żonka dostaje chustę na ramiona. W środku nie ma za wiele miejsca, jednak wystarczająco aby móc oddać hołd Allahowi. Kilku muzułmanów czyta Koran, a my podziwiamy ścienne malowidła i mięciutki dywan. Stoimy tak chwilę wykorzystując przyjemny chłód. Po wyjściu od razu uderza w nas żar z nieba. Powolnym krokiem udajemy się w kierunku samochodu. Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w cieniu palm przy dawnym mauzoleum Envera Hodży – Pierwszego sekretarza komunistycznej Albańskiej Partii Pracy. W końcu po przemierzeniu ulicznych targowisk dochodzimy do samochodu i jedziemy dalej w kierunku morza.

    Plaża w Durrës

    Morze Adriatyckie w Durrës
    Morze Adriatyckie w Durrës
    Durrës
    Durrës
    Przed Kropkiem znów wyzwanie poruszania się po albańskich drogach. Droga nad morze jest jednak bardzo dobra, jedynie przejechanie przez miasto wymagało trochę gimnastyki. Po niecałej godzinie docieramy do portu w Durrës. Stąd odpływają promy do Włoch. My skręcamy w kierunku wybrzeża i plaży. Szeroka, dwupasmowa ulica prowadzi nas przez dłuższy czas. Po naszej lewej i prawej setki hoteli, mnóstwo samochodów, tłum ludzi i oczywiście uliczne targowiska. Przejechaliśmy kilka kilometrów zanim znaleźliśmy jakieś wolne miejsce dla samochodu. Byliśmy ciekawi jak wygląda plaża, czy jest podobnie jak w Czarnogórze – dziewiczo i przytulnie. Gdy doszliśmy na plaże zawiedliśmy się. Tłumy ludzi i jeden wielki kurort. Zaryzykujemy stwierdzenie, że jest tu tłoczniej niż w Budvie. Po ilości minionych hoteli mogliśmy się jednak tego spodziewać. Na plaży dosłownie wesołe miasteczko. Place zabaw, karuzele, zjeżdzalnie wodne, budki z jedzeniem i owocami. Gwar, hałas i muzyka. W takich waunkach ciężko by nam się odpoczywało. Mimo to wielu turystów różnych narodowości korzysta z dbrobytu morskich kąpieli. Wgłąb morza wdziera się molo z restauracją na środku. Stąd też widać te tysiące głów wystających z wody. Zdecydowanie nie jest to miejsce dla nas – wolimy naszą Buljaricę. Kolor wody też jakoś specjalnie nie zachęca. Zwykłe morze i zwykła jakby jedyna plaża. Być może im bliżej Grecji plaże są ładniejsze i mniej zaludnione, ale tego niestety nie mieliśmy okazji sprawdzić.

    Powrót i bunkry

    Droga do granicy
    Droga do granicy
    Jezioro Szkoderskie
    Jezioro Szkoderskie
    Po odpoczynku na piasku udajemy się do samochodu, przed nami jeszcze 200 km do naszej – lepszej plaży. Początkowo jedziemy tą sama drogą. Po dojechaniu do Shkoderu decydujemy się jechać wyżej i wjechać do Czarnogóry od strony Podgoricy licząc na jeszcze jakieś albańskie wrażenia. Tuż za Shkoderem jedziemy drogą, która jest w budowie – raz asfalt, raz szutrowa. W końcu na jednym z nowych rond gubimy kierunek i skręcamy do jakiejś wsi. W środku nic się nie dzieje, zero ludzi, zero ruchu. Nagle droga zostaje zamknięta, a my korzystamy z objazdu pośród domków, aż wjeżdżamy na polną kamienistą drogę. Po drodze spotykamy zasłoniętą arabkę oraz kolejną atrakcję Albanii – bunkry. W latach 70-tych ówczesny rząd postanowił „zabunkrować” kraj i w ten sposób powstało kilkaset tysięcy schronów. Dziś zachęca się by je ponownie wykorzystać i przekształcić w sklepiki i bary szybkiej obsługi. Po chwili docieramy do nowo budowanej drogi i zadowoleni mkniemy ku granicy, która wita nas szutrową drogą, zniszczonym budynkiem i nową stacja benzynową. Najciekawszy jednak jest piękny krajobraz początku jeziora Szkoderskiego.
    Wszechobecne bunkry
    Wszechobecne bunkry
    Na granicy przed nami jakiś polski samochód, który nie został przepuszczony przez granicę. Kilkanaście minut tłumaczeń z jego strony i przedstawiania dokumentów aż w końcu cofnięty gdzieś na bok. Powód – nieznany. No tak, skądś znamy problem z wjazdem do Czarnogóry. Kolej na nas. Zdenerwowani zbliżamy się do okienka. Niezbyt miło wyglądający celnik prosi o dokumenty. Paszporty, dowód rejestracyjny i problematyczna zielona karta. Ku naszemu zaskoczeniu wszystko jest w porządku, 3 minuty, stemple w paszporcie i możemy jechać dalej. Uradowani, poczuliśmy się jak w domu. Znajome drogi, krajobrazy i ludzie. Po drodze mijamy jeszcze kilka patroli policyjnych, zwłaszcza jeden z nich wywołuje u nas uśmiech. Gdzieś na uboczu, pośród gorących i spalonych słońcem gór stoi samotny radiowóz z otwartymi drzwiami, o drzwi w dziwnej pozie opiera się policjant, w ręce niczym pistolet kołysze się radar. Na głowie kapelusz, ciemne okulary i wykałaczka w zębach. Delikatny uśmiech i guma do żucia. Od razu mieliśmy takie samo skojarzenie – czarnogórski Chuck Norris 🙂 I tym akcentem kończymy podróż po Albanii i dojeżdżamy do naszego apartametu 🙂 by móc jeszcze przez kilka dni cieszyć się klimatem Bałkanów.

    Reklama


    Dodaj komentarz