Bałkany 2012 cz. III – Albania: Tirana, Durrës
Albania
Opis kraju:
Tirana
Miasto:
Atrakcje turystyczne:
Durrës
Miasto:
Dane aktualne na dzień 2012.08.14
Albania – Inny i nieznany świat
Pomiędzy odpoczynkiem na plaży w Czarnogórze (relacja z II cz. – Czarnogóra), rejsem statkiem wzdłuż czarnogórskiego wybrzeża, lokalnym lenistwem i wspomnieniami z początku podróży (relacja z I cz. – Serbia) postanowiliśmy zaczerpnąć jeszcze większej egzotyki i pojechać do Albanii. Kraju, który zupełnie nie przypomina państwa europejskiego. Kraju biednego i zapomnianego. Wycieczka była zaplanowana na jeden dzień więc wczesnym rankiem wyruszyliśmy w poszukiwaniu przygody. Do granicy dojechaliśmy w miarę szybko mimo iż przez pomyłkę nieco okrężną drogą. Przed nami przy okienku był jakiś Włoch, którego celnicy od razu ściągnęli na bok, długo sprawdzali wszystkie papiery i każdy zakamarek samochodu. Po kilkunastu minutach oczekiwania przyszła kolej na nas i naszego Kropka. Nie obawialiśmy się wjazdu do Albanii, bardziej zastanawiał nas powrót do Czarnogóry (mając w pamięci sytuację sprzed kilku dni na granicy Serbsko-Czarnogórskiej). Nasza odprawa na granicy nie trwała długo. Zaraz po tym jak celnik otrzymał paszporty, zobaczył naszego orzełka i napis Rzeczpospolita Polska, uśmiechnął się serdecznie, wbił pieczątki, powiedział: „Polska is ok.” i otworzył nam wjazd do niezwykłej podróży. Zaraz po wjeździe potwierdziło się również to, że jest to najbiedniejszy kraj w Europie. Tuż przy granicy na pobliskim ogrodzonym polu wśród tysięcy śmieci stał namiot. W nim kilkanaście osób z licznym potomstwem czekającym na dostęp do lepszego, cywilizowanego świata. Zniszczone budynki i sklepy rodem z lat 70-tych jeszcze bardziej pogłębiały obraz biedy. Jakby czas zatrzymał się tutaj kilkadziesiąt lat temu. Ogólny chaos na ulicach już nas nie dziwił. Ludzie jeżdżą tu tym czym mogą – wiele małych motorów wygląda jakby zostały złożone z kilku innych w pobliskim warsztacie. Po kilku kilometrach spotkaliśmy na drodze także stado osiołków 🙂 Niestety nie mieliśmy czasu się z nimi zapoznać, bo drogi wąskie, a za nami śpieszący się gdzieś kierowcy. Albania to kraj kontrastów, bardziej arabski niż europejski, bardziej uwięziony niż wolny, bardziej bezludny niż zamieszkały. Krajobraz górzysty, ale jeździ się po płaskim. Naszym celem była stolica – Tirana. Szeroka droga prowadziła nas przez wiejskie tereny. To co od razu rzuciło nam się w oczy to Lavazh – co piąty dom przy drodze ma swoją myjnię samochodową. Wygląda to tak jakby rząd kupił ludziom tysiące Karcher-ów, a oni wszyscy otworzyli myjnie i wszyscy u wszystkich myli samochody 🙂 i biznes się kręci :). Po drodze wiele nie ukończonych budynków, jakby mieszkało się tu na budowie. Dodatkowo przystanki autobusowe złożone z palików, przykrytych słomą i z siedzeniami samochodowymi (luksus wśród codzienności) pokazują obraz nieodkrytej Albanii. Sanepidu chyba też nie mają – pierwsza budka i stojąca przy niej krowa. Dalej przy drugiej mężczyźni odcinają jej głowę, a przy trzeciej wisi już szynka :). Im bardziej w głąb kraju tym bardziej nam się podoba ta Europa – inna, zapomniana i egzotyczna. W końcu coś niepowtarzalnego. Podobnie jak w pozostałych zwiedzonych bałkańskich krajach tu także znajdziemy przy drodze nagrobki, a przepisy ruchu drogowego to tylko bajki i nie są nikomu potrzebne. Duże rondo, wielki chaos, każdy chce jechać w innym kierunku, trąbienie żeby inni Cię widzieli i niezauważany policjant na środku, który próbuje nad tym wszystkim zapanować to widok powszechny. Jeszcze ze 20 lat temu nie wolno było posiadać tu samochodu więc teraz wszyscy rzucili się na ten dobrobyt i minie jeszcze trochę czasu zanim się tu coś w tym temacie zmieni. Albania to podobno kraj Mercedesów, ale im bliżej stolicy tym różnorodność marek większa. I jeszcze policja: w tym kraju widzieliśmy ich najwięcej, dosłownie co kilka-kilkanaście kilometrów stał patrol. Najwięcej klientów mieli wśród Włochów. Chyba ich nie lubią – dość często ustawiała się włoska kolejka do rozmowy z Panem Policjantem.
Tirana – centrum chaosu
Ulicą prowadzącą do centrum oglądaliśmy typowe arabskie obrazki. Ulica to jeden wielki targ. Zewsząd słychać nawoływania do kupienia coraz to lepszych rzeczy. Handlują tu wszyscy i wszystkim. Mały chłopiec za jedyne 10 LEK (ok. 30 groszy) pozwala się zważyć na starej wadze. Panowie w sąsiedztwie policjanta handlują papierosami, a dookoła chodzą ludzie i zupełnie legalnie skupują dolary i euro. My jednak zdecydowaliśmy się wymienić walutę w stacjonarnym kantorze, których też jest mnóstwo. Im bliżej centrum tym coraz częściej wyrastają wysokie budynki – niemal wszystkie należące do banków. Po przekroczeniu rzeki Lany dochodzimy po chwili do placu Skanderbega – bohatera narodowego Albanii, obrońcy kraju przed najazdem turków. Duży, rozległy i zielony plac z pomnikiem wodza na środku. Najbardziej jednak naszą uwagę przykuła wielka powiewająca flaga Albanii. Palące słońce zmusiło nas do chwili odpoczynku i obserwacji ulicznego ruchu, niby są przejścia niby co chwilę jakiś policjant, ale jakoś mało kto się tym przejmuje.
Wokół placu mieści się m.in. Muzeum Narodowe z rysunkiem komunistycznym (przynajmniej ja mam takie skojarzenie) na jego fasadzie. Na drugim końcu jeden z najcenniejszych zabytków – meczet Ethem Beja. Niegdyś jedyny działający meczet w kraju – przeznaczony tylko dla obcokrajowców. Pod meczetem handel dolarami i pamiątkami. Korzystając z zaproszenia wchodzimy do środka. Ściągamy buty, a żonka dostaje chustę na ramiona. W środku nie ma za wiele miejsca, jednak wystarczająco aby móc oddać hołd Allahowi. Kilku muzułmanów czyta Koran, a my podziwiamy ścienne malowidła i mięciutki dywan. Stoimy tak chwilę wykorzystując przyjemny chłód. Po wyjściu od razu uderza w nas żar z nieba. Powolnym krokiem udajemy się w kierunku samochodu. Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w cieniu palm przy dawnym mauzoleum Envera Hodży – Pierwszego sekretarza komunistycznej Albańskiej Partii Pracy. W końcu po przemierzeniu ulicznych targowisk dochodzimy do samochodu i jedziemy dalej w kierunku morza.