Bałkany 2012 cz. IV – Bośnia i Hercegowina: Sarajewo

Bośnia i Hercegowina

Opis kraju:

  • Państwo federacyjne złożone z Federacji Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej
  • W federacji znajduje się też obszar pod kontrolą międzynarodową: Dystrykt Brczko
  • Państwo niepodległe od 1992 roku
  • Stolica - Sarajewo
  • Liczba ludności: ~ 3 839 737 (2011r.) - 120. miejsce na świecie
  • Powierzchnia: 51 129 km kw. - 126. miejsce na świecie
  • Waluta: marka zamienna BAM
  • Kurs ok. 1 BAM = 2,13 PLN
  • Sarajewo

    Miasto:

  • Stolica Bośni i Hercegowiny
  • Miasto założone w 1462r. przez Turków Osmańskich.
  • W 1914r. zabicie arcyksięcia Ferdynanda zapoczątkowało I wojnę światową.
  • W 1984 roku odbyły się tu Zimowe Igrzyska Olimpijskie.
  • W latach 1992-1995 miasto zniszczone podczas wojny domowej na bałkanach.
  • Dane aktualne na dzień 2012.08.20

    Bośnia i Hercegowina – w drodze do stolicy

    Z nadzieją, że jeszcze tu wrócimy opuszczaliśmy Czarnogórę. Przed nami jeszcze tylko most o konstrukcji „dziura przykryta deską”, kilkadziesiąt metrów drogi, celnicy i jesteśmy w Bośni i Hercegowinie. Granica Scepan Polje – Hum to kilka leciwych budek w środku lasu pośród gór. Zdecydowanie najbiedniejsze przejście graniczne jakie spotkaliśmy. Za nami stał autobus więc celnicy szybko się z nami uwinęli i wjechaliśmy na bośniacką drogę. Przed nami kolejny zapomniany kraj. Kilkunastokilometrowa droga okazała się również najgorszym odcinkiem drogi na Bałkanach. Tak jakbyśmy jechali polną drogą gdzieś na krańcach świata. Ciasno, wąsko, spadziście i prawie bez ruchu. Co jakiś czas rzadko spotykane znaki (postawione nie bez powodu) z ograniczeniem prędkości do 10 km/h. Do tego wszystkiego upał i muzyka świerszczy pośród leśnych gór. Gdzie my jesteśmy? Czy na pewno dobrze jedziemy? Niestety, tak. Decydując się na piękne widoki Kanionu rzeki Pivy i na to przejście graniczne zostaliśmy skazani aby przebrnąć przez te pola i dostać się do jakiejś „głównej” drogi. Po drodze minęliśmy stado krów maszerujących w nieznanym kierunku i w niewiadomym celu. W tle zniszczone i podziurawione od kul budynki no i oczywiście znane nam już tabliczki nagrobne przy drodze, które nie napawają optymizmem. Zrozumieliśmy, że znaleźliśmy się w centrum bałkańskiej wojny i zmierzamy do samego jej serca. Do miejsca gdzie zaczęła się I wojna światowa oraz gdzie trwały najbardziej krwawe walki współczesnego świata. Dziś Bośnię i Hercegowinę uważa się za jedno z najbardziej zaminowanych krajów na świecie. Nie zaleca się wchodzenia na tereny leśne z dala od zamieszkałych budynków. Są nawet specjalne znaki drogowe informujące o minach. Nam jednak nie udało się takiego zobaczyć. Krajobraz nie zmienił się znacząco po dojechaniu do wspomnianej głównej drogi, jedynie prędkość podróżna wzrosła. Góry, lasy, tunele, nic się nie dzieje. Po drodze wioski, w których równie pusto co biednie. Jesteśmy w Bośni i Hercegowinie – islamskim kraju na południu Europy. Jedynym przypomnieniem, że to Europa to tabliczki z flagą Unii Europejskiej przy większych inwestycjach drogowych (głównie tunelowych).

    Poplątany podział byłej Jugosławii

    Zrozumienie podziału Jugosławii na obecne państwa zajęło nam trochę czasu. To co tyczy się samej Bośni i Hercegowiny to wielkim skrócie wygląda następująco:
    Zgodnie z porozumieniem z Dayton z 1995 kończącego wojnę Bośnia i Hercegowina stała się państwem federacyjnym. Składa się z Federacji Bośni i Hercegowiny, Republiki Serbskiej oraz okręgu autonomicznego Brczko. Okręg Brczko jako strefa zdemilitaryzowana znajduje się pod kontrolą międzynarodową. Pozostałe dwie części składowe posiadają swój parlament, rząd i autonomię w sprawach wewnętrznych. Nad całością funkcję głowy kraju pełni 3-osobowe Prezydium, które mianuje rząd centralny z dwoma współpremierami. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze straszenie niektórych członków rządu Republiki Serbskiej do odłączenia się od wspólnego organizmu.
    Warto tu jeszcze przypomnieć sąsiada Bośni i Hercegowiny – Serbię. Tam z kolei mamy okręg autonomiczny Wojwodinę, Serbię Centralną oraz de facto niepodległe Kosowo (niepodległość uznana przez Polskę, nie uznana przez Serbię). Po drugiej zaś stronie Bałkanów jest jeszcze Macedonia (w wyniku sprzeciwu Grecji dla niektórych krajów nazwa kraju brzmi: „Była Jugosławiańska Republika Macedonii” – FYROM) z problematyczną nazwą kraju. Wszystko to tkwi w dzisiejszej rzeczywistości i próbuje ugrać coś dla siebie. Jeśli nie zmieni się mentalności i wspólnego dbania o przyszłość to prawdopodobnie w tym regionie powstanie jeszcze jakiś konflikt zbrojny, a ten może okazać się o wiele krwawszy niż ten sprzed około 20 lat.

    Oblężenie Sarajewa

    My jedziemy do samego środka bałkańskiej wojny domowej. Sarajewo znamy z opowieści ojców, z telewizji, z obrazów pokazujących najkrwawszy konflikt po II wojnie światowej. Spodziewamy się zobaczyć kawałek najnowszej historii. Miasto – pomnik, Aleję Snajperów, zniszczone wieżowce, budynki i życie pośród gruzów.
    Historia oblężenia Sarajewa sięga roku 1992 i referendum w wyniku, którego większość opowiedziała się za odłączeniem od Jugosławii i utworzeniem nowego państwa. Zaraz po ogłoszeniu niepodległości góry wokół Sarajewa stały się miejscem stacjonowania armii serbskiej, której nie spodobał się pomysł nowego kraju. Serbowie całkowicie zablokowali miasto. Sarajewo zostało odcięte od świata. Zamknięto wszelkie drogi wyjazdowe, wyłączono prąd, wodę i gaz. Jedyną drogą dostępu do cywilizacji i do wody pitnej była główna aleja miasta. Przebycie jej wiązało się z narażeniem na śmierć. Wzdłuż drogi znajdowało się wiele wysokich budynków, na których stacjonowały serbscy snajperzy. „Biegnij lub spoczywaj w pokoju” brzmi hasło alei. Snajperzy skutecznie zabijali ludność cywilną próbującą przedostać się po „życie”. W ciągu 4 letniego oblężenia miasta szacuje się, że w całym Sarajewie zginęło około 10 tys. osób w tym 1,5 tys. dzieci, a rannych zostało ponad 50 tys. osób. Prawie połowa mieszkańców Sarajewa straciła kogoś z rodziny. Tworzono prowizoryczne cmentarze stąd też co chwilę spotykamy groby, tuż pod oknem na podwórku.

    Najtańszy nocleg

    Do Sarajewa dotarliśmy po południu. Wjeżdżając do miasta spodziewaliśmy się innego widoku. Nie ma gruzu, czołgów, większych zniszczeń. Dziś życie toczy się tu spokojnie i bezpiecznie. Skierowaliśmy się do Starego Miasta, tam na wzgórzu obok cmentarza Kovaci mieliśmy wykupiony nocleg. Wąskie i ciasne uliczki doprowadziły nas do naszego hostelu. O ile wcześniej byliśmy zadowoleni z wyboru noclegów to ten w Sarajewie okazał się najgorszy. Obsługa złożona z dwóch braci i ojca, niby miła, ale dziwna. Nie potrzebowaliśmy wygód, jeszcze w nocy mieliśmy wyruszyć w drogę do domu, dlatego wybraliśmy najtańszą opcję. Właściciel nie był z tego zadowolony i strasząc nas, że jeśli zostawimy samochód na ulicy to będziemy mieć wybite szyby i pourywane lusterka, wymusił na nas wjechanie samochodem na jego podwórko, oczywiście za drobną opłatą. Miejsca bardzo mało, wjazd strasznie wąski, luzu kilka centymetrów. Późnym wieczorem upchaliśmy jeszcze jeden samochód i skuter i nie było już miejsca nawet na rower. Po wjechaniu właściciel zamknął cały „ośrodek” na dosłownie 4 zamki i dał nam pokój (a raczej kurnik) na polu obok ubikacji. Po chwili opuściliśmy hostel i wcale nie chciało nam się tam wracać. Spacerowaliśmy po mieście nakręcając się, że pewnie zostaniemy zjedzeni lub porwani lub będziemy bohaterami kolejnego odcinka „Wzgórza mają oczy” :). Ostatecznie nic nam się nie stało, ale długo będziemy wspominać tam pobyt.

    Dzisiejsze Sarajewo

    Stare miasto zwane Baščaršija to jeden wielki targ. Kramy, kawiarenki, bary i sklepiki wszelkiej maści otaczały nas z każdej strony. Studnia Sebilj potwierdzała zabytkowy charakter dzielnicy. W tym miejscu w XV wieku Turcy założyli miasto. Cechą charakterystyczną targu jest jego różnorodność religijna. Spotkaliśmy zarówno żydów jak i muzułmanów. Wszyscy żyją obok siebie i w przyjacielskiej atmosferze spacerują pośród tłumu. Przechadzając się pomiędzy sklepikami znaleźliśmy duży meczet Gazi Husrev-bega. Przed wejściem obszerny plac z drzewami i centralną studnią do obmycia nóg. Z minaretu muezin nawołuje do modlitwy. Dźwięk ten nastrajał nas i przenosił do innego świata. Obok meczetu znajduję się również synagoga, cerkiew oraz katolicka katedra. Wszystkie razem na małej przestrzeni w harmonii oddają cześć swoim bogom. Upał jaki nam towarzyszył był nieznośny. Jednak 40 stopni w cieniu był lepszy od powrotu do hostelowego pokoju. Odpoczywaliśmy wśród tego zgiełku napełniając brzuchy i chłodząc się napojami. Pośród czystych uliczek oprócz nas na ulicach pomiędzy ludźmi odpoczywały także psy, nic nie robiąc sobie ze zdziwionych spojrzeń turystów. Przy okazji stwierdziliśmy, że Sarajewo to drugie po Sztokholmie najdroższe miasto w jakim byliśmy.
    Po odpoczynku poszliśmy w kierunku Alei Snajperów. Przejechaliśmy przez nią też wcześniej samochodem, nie zdając sobie sprawy że to ona. Gdy teraz doszliśmy do niej, zawiedliśmy się na jej widok. Zupełnie nie przypomina obrazu sprzed 20 lat. Wysokie luksusowe wieżowce, ze szkła i metalu, w większości to banki i hotele. Miasto zostało całkowicie odbudowane. Nie pozostawiono wieżowca, który byłby pomnikiem, pamięcią tamtych wydarzeń. Jedynie budynki ze śladami po kulach przypominają o walkach jakie się tu toczyły. Być może sami mieszkańcy wolą zapomnieć o cierpieniach i krzywdach jakie im wyrządzono. Zawiedzeni, a może zdziwieni wracaliśmy w kierunku Starego Miasta. W drodze powrotnej w pobliskim parku zauważyliśmy pomnik Dzieci Sarajewa. Pomnik – fontanna poświęcona dzieciom, które zginęły podczas oblężenia miasta. Małe stópki odciśnięte w metalu idą ku szklanej górze, ku wodzie tryskającej z jej źródła, ku wolności, ku bogom. Największe jednak wrażenie robi 7 obrotowych walców z nazwiskami dzieci: Irnes – 2 lata, Jasmina – 5 lat, Mirza – 6 lat, Adis – 9 lat i wiele wiele innych młodszych i starszych…
    Tuż obok jeszcze jedna „pamiątka” tamtych czasów – Sarajewska Róża. W całym mieście spadające pociski z moździerza tworzyły wyrwy w ulicach. W miejscach gdzie od pocisku zginęli ludzie w dziurach wylano żywicę, by zaznaczyć o nich pamięć, o bohaterach tamtych czasów.
    Rozmyślając o niewinnych, niezagrażających dzieciach i cywilach wróciliśmy na targ, gdzie dziś życie toczy się dalej. Przy piwie, wodzie i hamburgerze nie widać śmierci i tragicznej historii miasta. My także na chwilę zapominamy o złu i cieszymy się obecnością w mieście Igrzysk Olimpijskich, w mieście wielu kultur, w mieście historii, w mieście naszej niezapomnianej bałkańskiej podróży. Spoglądając na pobliską rzekę i górujący nad nią minaret mając w pamięci całe Sarajewo powoli udaliśmy się na nocny spoczynek, by o 4 nad ranem wyruszyć w podróż powrotną do domu. Zmierzając ku hostelu zastanawialiśmy się jeszcze czy jest do czego tam wracać i czy już ostrzą na nas piły i noże.

    Powrót z bałkańskich wakacji 2012

    Nic złego nam się nie wydarzyło i nad ranem mogliśmy wyruszyć w drogę powrotna do domu. Przed nami ponad 1000 km drogi. Oświetlone wzgórze nad Sarajewem wyglądało jak tysiące lampek w hołdzie miastu. Pustki na drogach pozwoliły szybko wyjechać z miasta. Zaraz za Sarajewem Bośnia posiada jedyny płatny odcinek drogi – autostrady. Co kawałek spotykamy remont co z pewnością przysłuży się biednemu krajowi. Gdy wstało już słońce mijaliśmy znane nam pustki i ciche okolice, niczym nie wyróżniające się z tłumu europejskich wiosek. Zniknęły też góry i piękne krajobrazy. Im bliżej granicy z Chorwacją tym powszedniej. Zaraz po przekroczeniu granicy Bośni mieliśmy przed sobą niemal 300 km autostrady aż do Budapesztu (nie licząc krótkiego jej braku pomiędzy Osijekiem na Chorwacji a Mohacs na Węgrzech). Po wjechaniu na Węgry (i jedynej granicy gdzie otwieraliśmy bagażnik) poczuliśmy się jak u siebie. Teraz pozostała nam już nudna i znana droga do domu. Wspominaliśmy Serbię z Nowym Sadem i Belgradem (relacja I cz. – Serbia). Początek naszej wspaniałej podróży oraz pierwsze spotkanie z górami dynarskimi w Zlatiborze. Śmialiśmy się z problemów granicznych. Wracaliśmy wspomnieniami do niesamowitej i pięknej Czarnogóry, (relacja II cz. – Czarnogóra), do morskich kąpieli, do rejsu statkiem po Adriatyku i do spalonych słońcem gór. Oduczaliśmy się nabytych pozdrowień trąbieniem. Nie baliśmy się już nieznanego i egzotycznej wyprawy w dzikie zakątki Albanii (relacja III cz. – Albania). Cieszyliśmy się nabytej wiedzy, doświadczenia a przede wszystkim z zasłużonego odpoczynku.
    W planach mieliśmy dojechać do Krakowa pomiędzy 18:00 a 19:00. Po dotarciu do połowy Słowacji i przebyciu 3/4 drogi nie byliśmy zmęczeni i nic nie wskazywało na to abyśmy mieli jakieś znaczące opóźnienia w podróży. A jednak już po raz drugi podczas naszych samochodowych większych podróży trafiliśmy na betonową drogę. Nasz Kropek zdecydowanie nie cierpi betonu. Jeszcze w 2011 podczas podróży po stolicach naszych sąsiadów, w Czechach autostrada dała mu się we znaki i wytelepała wszystką rdzę z tłumika przerabiając wydech Kropka na lekko sportowy z charakterystycznym dźwiękiem. Tym razem było gorzej – uszkodzeniu uległa przednia część i tzw. giętka. Obawialiśmy się też, że zaraz tłumik odpadnie całkowicie i będziemy zmuszeni do dłuższego postoju i problemów. Hałas jaki wydawaliśmy był taki, że wszyscy się za nami oglądali. Do granicy z Polską zostało nam około 50 km, i modliliśmy się aby jak najszybciej przekroczyć granicę – naszym policjantom będzie łatwiej wytłumaczyć problemy techniczne. W końcu udało się dotrzeć do Polski. Teraz powinno już być z górki. Po paru kilometrach zatrzymaliśmy się na poboczu by nie zostawić tłumika na ulicy i coś wymyślić. Tata mówił: „Weźcie sobie trochę drutu, kombinerki i narzędzia, nigdy nic wiadomo.” 🙂 Niestety nie posłuchaliśmy rady i o ile kilka śrubokrętów mieliśmy o tyle z drutem było gorzej. W samochodzie znaleźliśmy jedynie „trytytki” – cudowna technologia przydatna do wszystkiego :). Leżąc pod samochodem na tyle na ile nam się udało przyczepiliśmy tłumik z zawieszeniem. Zrobiło się nawet trochę ciszej. Nie śpiesząc się zbytnio ruszyliśmy dalej – już niedaleko, 100km może przejedziemy. Wjechaliśmy do Krakowa, skręciliśmy w ostatnią prostą do domu. Nagle na jednej z dziur, których nie sposób ominąć Kropek stwierdził, że nie będzie dalej po czymś takim jechał i postanowił zostawić wydech pod samochodem… Przejechaliśmy 3348 km i do domu brakło dokładnie 2 km. Ostatecznie rodzina i pies przywitali nas po 21:00, a kilka dni później Kropek znów dostał nowe elementy zawieszenia.
    Nasze Bałkańskie Wakacje 2012 będziemy wspominać przez wiele lat i z pewnością kiedyś wrócimy w tamte strony by znów poczuć nieskrępowaną wolność i błogie lenistwo. Bałkany zachwyciły nas swoją odmiennością i pięknem. Do tego stopnia, że jeszcze raz w tym roku zamierzamy do nich powrócić.

    Galerie zdjęć

    Reklama